- I tak
wszyscy jesteście zwolnieni. - wyszedłem z budynku i wróciłem do pseudo domu.
Spakowałem wszystkie jej rzeczy i postawiłem przed drzwiami. Kiedy przyszła
CoCo wziąłem tylko małą do domu, a jej nawet nie wpuściłem.
- A mama dwa
była dzisiaj w gazecie - powiedziała mi córka.
- CoCo nie
dręcz mnie.. nie mam już siły..
- Mamusia
zaprosiła nas na obiad. Robilyśmy ciastka, a wujek Lou i ciocia zabrali nas na
basen. Wiesz, że Nadi pływała? No z mamą, ale tak ruszała nóżkami. Było fajnie.
- CoCo
przepraszam wiesz ? Wybacz, że jestem
tak beznadziejnym ojcem i Cie skrzywdziłem. -Przytuliła
się do mnie.
- Poprosiłam Mikołaja o uśmiech taty i braciszka. Ciekawe czy mi da.
- CoCo..
zostaliśmy sami..
- Nie ,
wcale nie. Jeszcze jest mama no i siostrzyczka.
Nie smutaj Tatku - Pocałowała mój policzek.
- Nie CoCo..
Mama tutaj nie wróci.
- To my pójdziemy do mamy. Ubieraj butki. - położyła
mi rączki na policzkach. - Spróbujesz ciasteczek.
- Nie mogę
tam iść CoCo.. Ona mnie nienawidzi.
- Pewnie
tak, ale ja chcę. Chodź. - przytuliła się mocniej. Pojechaliśmy do mieszania
dziewczyn. Słysząc Proszę Weszliśmy do środka . nie byłem pewny siebie, ani
trochę. - Tak, pięknie jesz. No jasne, ubrudź mnie jeszcze. - Rene siedziała w
kuchni z Małą w krzesełku. Bluzkę miała pomarańczową od marchewki.
- Umm..
cześć.. - stanąłem w drzwiach i trzymałem ręce na ramionach CoCo.
- Cześć -
odłożyła plastikowy kubek i wytarła najpierw Nadi, a później siebie.
- CoCo
prosiła, żebym z nią do Ciebie przyjechał. - nie patrzyłem na nią. Nie umiałem.
- Ciesze
się. - Pocałowała w policzek małą. - Chcesz to zostań na obiad, tylko muszę się
przebrać - mruknęła. Zdjęła bluzkę i ominęła mnie wychodząc z kuchni.
- CoCo ja
nie mogę.. - szepnąłem do córki.
- Tatuś
zostań - poprosiła. Drugą córka uśmiechała się machając rączkami. Wróciła Rene.
- Jak nie chcesz zostać to rozumiem. Chciałam tylko o coś spytać - stanęliśmy w
korytarzu. Była..obojętna ale nie zimna. - Chodzi o święta. Nie wiem jak je
spędzasz, a chciałam Nadi i Coco zabrać do rodziców.
- A ja chcę
zabrać je do mojej rodziny. - nadal nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy.
- Więc jeden
dzień u was jeden u mnie. - Zagryzłem
wargę, żeby się nie odezwać.
- Może tak
być? No chyba ze jeszcze rodzice...Ugh Rose czy coś.
- Rose ze
mną nie mieszka, nie jest i nie ma prawa do CoCo. - wbiłem wzrok w sufit.
- Co za
refleks - mruknęła do siebie. - Nadi raczkuje.
- Super..
Dasz się zaprosić na kolację ?
- Harry.
- Proszę. -
odważyłem się spojrzeć jej w oczy.
- To tylko
kolacja i dobrze to wiesz - poszła do dzieci.
- To Ty
dałaś jej prochy ?
- Dałam?
Dzieliła się ze mną, ale nie wzięłam. Miałam tylko wino i cukier puder w
torebeczce..
- Umm...
Dlaczego to zrobiłaś ?
- Chciałam
zobaczyć jak długo wytrzyma. Boje się o Coco. A to z nią spędzała najwięcej
czasu.
- A mnie
wydaje się, że weszłaś w głupią grę. CoCo chodź. - wziąłem dziewczynkę i
wyszliśmy.
-Tata
zostaw. Chcę tam.
- Ty też
mnie zostawisz ?
- Harry
Zaczekaj - wyszła z małą na rękach. -
Nie chciałam cię urazić ale ty tez mnie mocno zraniłeś. I nie wiem czy uda mi
się pozbierać kawałki siebie. Ale nie chce się kłócić. - Ze łzami w
oczach odwróciłem się w jej stronę.
- Zajmij się CoCo jak mnie zabraknie. -
poszedłem sam w stronę samochodu.
- Harry - podała jej małą i pobiegła za mną. -
Proszę...Wszystko powoli.
Tak dalej
cie kocham i tak walczyłam o ciebie ale oboje potrzebujemy czasu.
- Nie mam
już po co żyć wiesz ?
- Masz.
Nasze...córki.
- Które nie
chcą ze mną przebywać.
- Chcę z
wami - mówi Coco. Oparłem się
łokciami o dach samochodu, a twarz schowałem w dłoniach
- Harry,
skomplikowałeś wszystko i nie wiesz jak to boli ale chcę...po prostu chodź
zjemy obiad.
- Nie
zasługuje..
- Być może.
Na miłość nic nie poradzę.
- Też Cie
kocham
- Chodź -
wróciliśmy do mieszkania w czwórkę. Trzymałem
Nadine na kolanach. CoCo karmiła
brunetka. Za błędy trzeba płacić. CoCo w sumie
umie już jeść sama ale wtedy wszystko jest brudne. Chciałem coś zaproponować
Renesmee ale nie wiem czy to dobry pomysł. Patrzyłem na nią przygryzając wargę.
- Taaaata. -
Nadine stukała łyżką. Rene zerwała się z krzesła i porwała ją na ręce, a potem
wycałowała. A ja byłem w
szoku. Biłem się z własnymi myślami co zajebiście mnie dołowało.
- Ślicznie
kochanie, powiedziałaś pierwsze słowo. Tata tez jest dumny, prawda? - spojrzała
wprost na mnie.
- Tak.
- Jedz -
powiedziała jeszcze a potem uśpiła dziewczynki. To teraz będzie niezręcznie. Siedziałem
na kanapie wyprostowany jak jakiś pojeb. Renesmee
podała mi herbatę. - To jak że świętami? - usiadła na fotelu.
- Dzięki.
Nie wiem.
- Zabrałbyś je w Boże narodzenie a ja na Wigilię. Myślę, że to dobry kompromis.
- Albo zaprośmy
rodziny do mojego domu i spędzimy święta wszyscy razem.
- Nie wiem
czy - odwróciła wzrok. - moi rodzice będą przychylni...
- Jasne. Weź
sobie dzieci. Co tam.
- Nie mów
tak, przecież ci ich nie zabieram. I to nie moja w..No więc masz inny pomysł ?
- Nie.
-
Porozmawiam z nimi.
- Jak
chcesz..
- Nie chce,
aby żadna ze stron czuła się
pokrzywdzona. Wróciłam na studia - patrzyła w swój kubek. - I mam dobrą pracę.
- Ciesze
się.
- Jest
dobrze.
-
Chociaż u Ciebie. - wypiłem szybko herbatę. - Nie będę zajmował
Ci więcej czasu. Cześć. - wziąłem kurtkę i chciałem wyjść, ale mnie zatrzymała.
- Zostań.
Myślę, że siedzenie samemu nie pomaga. Ja to przerabiałam - powiedziała cicho.
- Poza tym boje się, że zrobisz coś głupiego.
- A jak
zrobię to co ? Nic.
- Znów
myślisz tylko o sobie.
- Nikogo to
nie zaboli.
- Mnie to
boli. Dalej chcesz ranić?
- A znęcanie
się nade mną jest ok ?
- Znęcam się
nad tobą? W jaki sposób? Próbuję ci pomóc mimo wszystko wiesz Harry? - Przyjebałem
z całej siły głową w stół. Zabije się. Potarła moje
ramiona swoimi dłońmi. Usiadła na krześle.
- Musze
wyjść. - zerwałem się i prawie wybiegłem przed blok. Usiadłem na ławce i
schowałem twarz w dłoniach. Musiałem
ochłonąć. Otarłem łzy. Skomplikowałem swoje życie. Nie wiem czy
sam czy zrobiła to Rose. Ale ja
potrzebuje dzieci...potrzebuje mojej rodziny. Chcę
odzyskać Renesmee, ale ona do mnie nie wróci.
~ Renesmee. ~
Patrzyłam na niego przez okno. Zranił mnie, skrzywdził jak nikt inny ale wciąż
go kochałam i na pewno nie chciałam aby zrobił coś głupiego.. Wzięłam
kurtkę i zeszłam do niego. Stanęłam za
nim bujając się na stopach. Płakał.
Wiem, że płakał.
- Harry...-
szepnęłam. - Nie chciałam...cie zranić.
- Sam siebie
zraniłem Renesmee.
- Zawsze
chciałam, aby moje dzieci miały normalny dom - usiadłam obok. - Czy możemy być
w dobrych kontaktach ? Spróbować to odbudować powoli.
- Mogę Cie o
coś zapytać ? Nie wyczuwaj w tym podtekstów. Chodzi głównie o dzieci.
- Więc
słucham..
- Wróć z
Nadi do domu. Ty będziesz miała swoją sypialnie, ja swoją, a dzieci nas oboje.
To lepsze rozwiązanie nich przemeblowanki co weekend. Przeczesałam
swoje włosy palcami.
- Po nowym roku.
- To jeszcze
miesiąc. Nie będę wchodził Ci w drogę.
- To nie oto
bardziej chodzi. Ja bym chciała ci znów zaufać.
- Jak chcesz
mi zaufać kiedy nie będziemy się widywać.
- Harry...-
zagryzłam wargę aby się nie rozpłakać. - A jeśli ona znów wróci ?
- Nie chce
jej już widzieć. Nie po tym co widziałem.
- Więc kogo
tak naprawdę kochałeś ?
- Ciebie.
- Więc po
świętach.
- Dzieci nas
potrzebują.. Prosze Cie. Wiesz, że ja i tak prawie cały dzień jestem w pracy.
- W zasadzie
- Westchnelam. - Ja też pracuje. Nie możesz siedzieć ciągle w biurze. Właśnie.
Dzieci potrzebują nas.
- Wróć..
zrobię co zechcesz.
- Bądź sobą.
- Chce Cie
pocałować. - Popatrzyłam
na niego.
- No wiesz, siedzimy pod jemiołą..